niedziela, 20 marca 2016

Włosowy ulubieńcy ostatnich miesięcy | Włosy długie, wysokoporowate.

Dwudziesty dzień miesiąca, a ja dopiero piszę pierwszego posta. No cóż, nagrody za najlepszą blogerkę roku z pewnością nie dostanę. Jednak mimo wszystko od czasu do czasu mam ochotę o czymś napisać i przecież nikt mi raczej tego nie zabroni! W dzisiejszym poście opowiem Wam o kilku ulubionych produktach do włosów, które z pewnością zostaną ze mną na dłużej, ponieważ sprawdzają się świetnie.


W ostatnich miesiącach stoczyłam prawdziwą walkę o moje włosy, ponieważ zima, stres i wiele innych czynników przyczyniło się do tego, że zaczęłam je tracić w nadmiarze. Do tego stopnia, że spędzało mi to sen z powiek. Jednak myślę, że obecnie udało mi się ten problem zażegnać i chciałabym doradzić coś osobom, które też przez to przechodzą.


Tangle teezer jest już ze mną od dobrych kilku lat, a w zeszłym tygodniu sprawiłam sobie nowy egzemplarz, ponieważ moja stara szczotka zdecydowanie już się wysłużyła. Taka nowiutka sprawdza mi się jeszcze lepiej i na nowo odkryłam do niej moją miłość! Olej Rycynowy znany jest niejednej włosomaniaczce, ja jednak bałam się go, bo słyszałam jak ciężko jest go zmyć. Jednak, gdy mój problem ze skórą głowy sięgnął zenitu, wreszcie zdecydowałam się po niego sięgnąć. Nie stosuję go solo, a w mieszance/masce, która została mi polecona. Uważam, że to właśnie ta mikstura ostatecznie powstrzymała wypadanie, dlatego z pewnością napiszę Wam o tym obszerniejszy post. Jedwab w płynie z Green Pharmacy stosuję aby zabezpieczyć końce przed rozdwajaniem. Tutaj nie jestem w stanie stwierdzić czy faktycznie pomaga, ale lubię wierzyć, że tak, a jest bardzo tani i łatwo dostępny.


Szampon dodający objętości z Yves Rocher to moje odkrycie ostatniego czasu. Już nie pamiętam kiedy miałam tak dobry szampon dla mojego typu włosów. Dodaje im objętości, świetnie się pieni, łatwo spłukuje, nie obciąża ich, nie wysusza wrażliwego skalpu, jest tani i łatwo dostępny - no ideał! Odżywka bez spłukiwania Gliss Kur to z kolei mój ulubieniec od lat, jestem już bliska wykończenia drugiego opakowania, a są one baaardzo wydajne. Pomaga mi rozczesać włosy po kąpieli, dodaje blasku i piękny zapach też raczej nie przeszkadza. O tabletkach Biotebal usłyszałam pierwszy raz kiedy poleciła mi je moja fryzjerka, gdy żaliłam się na moje problemy z utratą włosów. Później szukając opinii na ich temat przekonałam się, że są one bardzo popularne i polecane wśród blogerek. Kończę już moje drugie opakowanie i wierzę, że razem z miksturą o której pisałam Wam wcześniej, to właśnie one pomogły mi też wyeliminować mój problem.


Maska do włosów Crema al Latte też towarzyszy mi już od dość dawna. To ogromne opakowanie wystarcza spokojnie na kilka miesięcy użytkowania. Nie żałuję jej sobie i używam przy każdym myciu zamiast odżywki, nakładam ją na włosy na około 5 minut i spłukuję, dzięki temu mam pięknie błyszczące i dociążone włosy. No i na sam koniec, srebrna płukanka z Cameleo. To już taki gadżet, którego nie używam zbyt często, ponieważ przesusza włosy. Jednak mając ombre raz na jakiś czas potrzebuję "oziębić" mój kolor, kiedy zrobi się zbyt żółty. 

I to tyle, nie używam zbyt wielu kosmetyków, bo uważam, że jeśli chodzi o włosy to co za dużo to nie zdrowo. Kiedyś ograniczałam się tylko do szamponu i odżywki bez spłukiwania i moje włosy były w dobrej kondycji. Teraz muszę jednak być bardzo uważna przy doborze tych kosmetyków, bo o ile wypadanie zostało zatrzymane, to teraz bardzo chciałabym aby jednak część utraconych włosów odrosła i przyglądam się uważnie mojej głowie w poszukiwaniu baby hair. 
Macie jakieś sprawdzone specyfiki w walce z wypadaniem włosów?
Chętnie posłucham jakiś sugestii.
Całuję,
Iga.

sobota, 27 lutego 2016

Instamix #1 - Luty w zdjęciach.

Muszę się Wam przyznać, że chyba zdradziłam bloga dla Instagrama. Jestem totalnie uzależniona od tej aplikacji i niemal codziennie dodaję tam posty. Dzisiaj przygotowałam krótką relację w zdjęciach z lutego. Jeśli chcecie mnie tam obserwować, to zapraszam - themakeupdrawers

 ulubiona pomadka miesiąca - tłusty czwartek
nastrój na winko - olej kokosowy kosmetykiem idealnym

poranna kawusia - luty
dziewczyna z pociągu - dzień kota 

zakupy w Super-Pharm - śniadanie na wypasie u mamusi
poranne bieganie - moja baza 

pracujemy nad formą - marzę o podróżach
jesienne pomadki, out! - spakowana na podróż

A Wy lubicie Insta? 
Ja uwielbiam go przede wszystkim za to jak szybko mogę nawiązywać tam z Wami kontakt i dowiadywać się nowych rzeczy. 

czwartek, 18 lutego 2016

Luty | Aktualizacja włosów + dużo zdjęć.

Hej kochane! Czy u Was pogoda też jest tak nieznośna? We Wrocławiu od początku tygodnia panuje taka szaruga, że nie mam na nic sił i ochoty. Nie chcę marudzić, ale przy takich warunkach atmosferycznych nawet największy optymista by nie wytrzymał! Dziś mam dla Was krótką aktualizacją włosową, a w przyszłym tygodniu spodziewajcie się posta z dokładnym opisem ich pielęgnacji i produktów jakich używam.

Od ostatniej aktualizacji miały miejsce dwie bardzo poważne zmiany. Przede wszystkim podcięłam końce o dobre 7-10cm. Pomimo wielu komplementów na temat moich długich włosów na Instagramie, uważałam, że jednak przyda im się cięcie. Na tych zdjęciach minęły już dobre dwa tygodnie od wizyty u fryzjera, więc nie wyglądają aż tak świeżo jak pierwszego dnia. Niestety trafiłam na bardzo złą fryzjerkę. Gdyby był to fryzjer w większym mieście to z pewnością bym Was przestrzegła, jednak był to salon w bardzo małym rodzinnym mieście i myślę, że szanse, że któraś z Was się tam zakręci jest raczej nikła ;) Moje końce są całe poszarpane i nie są obcięte na prosto, tak jak chciałam. W niektórych miejscach włosy w ogóle nie były obcięte na równo i miałam kilkucentymetrowe odstające na długości pasma które sama musiałam podciąć. Pierwszy raz miałam do czynienia z czymś takim. Już od kilku lat nie "płaczę" przy wizytach u fryzjera i nie jestem zbyt wymagającą klientką, jednak to doświadczenie bardzo mnie rozczarowało. 
Kolejną sprawą są moje problemy z wypadaniem włosów i suchą skórą głowy. Do tej pory nie udało mi się problemu wyleczyć, jednak zauważyłam minimalne zmniejszenie ilości wypadających włosów. W międzyczasie zrobiłam też badania krwi i okazało się, że niestety ale najprawdopodobniej mam problemy z tarczycą co może być główną przyczyną wypadania. W przyszłym tygodniu planuję powtórzyć badania. Także przestrzegam Was dziewczyny, jeśli borykacie się z takimi problemami zbyt długo i żadna pielęgnacja nie pomaga, to przebadajcie się! ;)
I to tyle, post wyszedł wyjątkowo marudny, dlatego już więcej nie będę pisać i zostawię Was z całą masą zdjęć ;)











środa, 10 lutego 2016

Pierwsze wrażenie: Maskara Roller Lash z Benefit.

Hej! Dziś chcę Wam opowiedzieć kilka słów o maskarze Roller Lash z firmy Benefit. Kusiła mnie już od dawna, ale jej regularna cena jednak trochę odstrasza. Ostatecznie uległam rozmiarowi mini, w o wiele bardziej przystępnej cenie. Biorąc pod uwagę, że nie jest to produkt pełnowymiarowy, myślę, że nie byłoby właściwe pisanie pełnej recenzji. A więc będzie to post raczej o moich pierwszych wrażeniach po 2/3 tygodniach stosowania. Zapraszam do czytania!

Podstawowe informacje:
Dostępność: Perfumerie Sephora
Cena: 55zł / 129zł
Gramatura: 4g / 8,5 g
Rodzaj szczoteczki: Silikonowa 



Moja opinia:
Do zakupu tego tuszu zachęciły mnie bardzo pochlebne recenzje w blogosferze/vlogosferze, porównywanie go do mojego hitu Lash Sensational, oraz oczywiście przesłodkie opakowanie. Byłam przekonana, że wersja mini nie będzie miała tego uroczego gumowego zdobienia na rączce, ale ku mojemu miłemu zaskoczeniu, myliłam się. Szczoteczka jest mała i silikonowa (tylko takie toleruję, ogromne szczoty lub z naturalnych włosków odpadają), bardzo łatwo się nią operuje i faktycznie przypomina swój odpowiednik z Maybelline, aczkolwiek nie jest aż tak mocno wygięta. Jeśli chodzi o formułę, to jest ona dość mokra i żelowa, w ciągu trzech tygodni użytkowania nie zdążyła jeszcze przeschnąć. Dla jednych jest to plus, bo świadczy o dobrej wydajności, dla drugich (np. dla takich niezdar jak ja) jest to minus, ponieważ łatwiej można się nią ubrudzić. 
Efekt jaki daje jest szybki do uzyskania i bardzo naturalny. Dwie warstwy w zupełności wystarczą, a nawet przestrzegałabym Was przed trzecią, ponieważ łatwo wtedy o efekt pajęczych nóżek. Na dolnych rzęsach też należy stosować ją z umiarem z tego samego powodu. Raczej wydłuża aniżeli pogrubia rzęsy, jest bardzo trwała, absolutnie nie odbija się na powiece kiedy zaschnie po aplikacji. Kiedy już przychodzi na nią pora, to możemy zmyć tusz w mgnieniu oka, nie ma potrzeby używania olejów czy płynów dwufazowych. 
Podsumowując, jest to świetna maskara na co dzień. Ja jednak wolę efekt pogrubienia, którego tutaj zdecydowanie nie ma. Nie mam większych zastrzeżeń, zużyję ją i będę dobrze wspominać, jednak nie powaliła mnie na kolana i z pewnością nie sięgnę po wersję pełnowymiarową. Ale jeśli lubicie maskary wydłużające to spokojnie mogę ją Wam polecić.
A teraz same oceńcie jak prezentuje się na moich rzęsach.
(zdjęcia pierwszej i drugiej warstwy)









Używałyście tego tuszu?
Możecie polecić mi jakieś dobre maskary pogrubiające?
Całuję,
Iga.


sobota, 6 lutego 2016

Projekt denko | Styczeń 2016

Dziś zapraszam Was na pierwsze denko tego roku, troszkę się tego uzbierało, a więc lecimy!

Zasady;
Produkt bardzo mi się spodobał, z pewnością kupię go kiedyś ponownie.
Średniak, być może kiedyś do niego wrócę.
Rozczarowanie, z pewnością nigdy ponownie go nie kupię.

Maybelline "Lash Sensational" - hit 2015 roku, zakochałam się w tej maskarze tak samo jak cała reszta blogosfery. W zeszłym roku zużyłam aż dwie i z pewnością jeszcze do niej wrócę.

Sally Hansen "Insta-dri" - mój ulubiony wysuszacz lakieru, nie wiem dlaczego zachciało mi się testować nowości i teraz męczę się z dwoma produktami, które nie sięgają Sally do pięt!

L'Biotica Biovax "Gold" - nie polubiłyśmy się, przesuszała moje włosy, miała bardzo mocny duszący zapach a jedyna rzecz, która mi się w niej podobała to błyszczące drobinki złota.

Bourjois "Healthy Mix" - mój ulubiony podkład ever! Zawsze do niego wracam.

Joanna "Oleje świata" - miałam ten olejek dobre półtora roku. Używałam do masażu i do zmiękczania wody podczas kąpieli. Pięknie pachniał i sprawdzał się w tych dwóch rolach.

Receptury Babuszki Agafii "Maska drożdżowa" - uuuuwielbiam! Za zapach, za działanie, za wydajnosć.

Lactacyd "Emulsja do higieny intymnej" - od zawsze używałam Lactacydu, ale ostatnio postanowiłam poszukać czegoś innego z nadzieją, że pomoże na moje powracające infekcje. Jeśli coś polecacie, to dajcie znać. Aktualnie mam Tołpę, ale nie jestem do niej przekonana.

Palmolive "Mineral Massage" - żel pod prysznic z bardzo ostrymi drobinkami peelingującymi, nie polubiliśmy się.

Olej kokosowy nierafinowany - uwielbiam nierafinowane oleje kokosowe każdej firmy, do skóry głowy, do nawilżania no i do smażenia oczywiście.

Dove "Oxygen moisture" - początkowo sprawił, że moje włosy wyglądały zjawiskowo, faktycznie miały objętość itd. Niestety na dłuższą metę przesuszył mi skalp i spowodował straszliwy łupież. Długo się męczyłam zanim go wyleczyłam i będę go omijać szerokim łukiem.

Facelle "Chusteczki do higieny intymnej" - najtańsze i najlepsze chusteczki do higieny intymnej, bardzo dobrze nasączone i ogólnodostępne.

A Wam udało się zużyć sporo kosmetyków w zeszłym miesiącu?
Całuję,
Iga.

środa, 3 lutego 2016

Pomadka Urban Decay w odcieniu "Naked".

Hej! Dzisiaj mam dla Was post, który mam uczucie był odrobinę przez Was wyczekiwany. Odkąd pierwszy raz pochwaliłam się pomadką Urban Decay, dostawałam o nią wiele pytań i dlatego postanowiłam czym prędzej przyjść do Was z jej recenzją, i co ważniejsze, zdjęciami!


Pierwszy raz zobaczyłam ją na ustach mojej ulubionej blogerki/vlogerki Anny Saccone, która jest dla mnie największą inspiracją jeśli chodzi o pomadki nude. Kolory które jej pasują, zazwyczaj sprawdzają się też u mnie, dlatego w ciemno zamówiłam pomadkę w odcieniu "Naked" ze strony internetowej Sephory, bez oglądania jej na żywo. Były to jedne z ostatnich dni promocji -30% a mimo wszystko nadal udało mi się ją zdobyć. 

Należy ona do linii pomadek "Revolution", która w Polsce ma bardzo szeroki wybór aż dwudziestu kolorów. Jej cena regularna to 89zł za 2,8g, co jest gramaturą typową dla szminek. 




Samo opakowanie jest bardzo eleganckie, ale również ma w sobie coś rock'n'rollowego. Nie jest do końca banalną elegancją, jeśli wiecie co mam na myśli. Jest też dociążone, co bardzo mnie cieszy, bo nic mnie tak nie drażni jak tandetne, plastikowe opakowania w luksusowych kosmetykach.

Jej kolor jest bardzo wyjątkowy, na vlogerce, która mnie zainspirowała wyglądał na dużo bardziej brązowy, na swatchu na ręce wygląda jak typowa brzoskwinia, a na moich ustach jest to przybrudzony, zimny róż. Pomimo tego, że jest to po prostu kolor nude, to uważam, że jest wyjątkowy i nie spotkałam się wcześniej z takim odcieniem. Nieskromnie też dodam, że wyglądam w nim bardzo korzystnie i czuję, że odnalazłam mój idealny odcień nude.

Jeśli chodzi o wykończenie, to jest bardzo kremowe i nawilżające. Jednak niech Was to nie zwiedzie, bo jest ona bardzo trwała. Na ustach wytrzyma spokojnie 4-5 godzin, a kiedy już zacznie się ścierać to stanie się to w sposób bardzo subtelny, nie ma mowy o nieatrakcyjnym konturze z pomadki dookoła ust.  Nie wylewa się też poza kontur ani nie tworzy tej brzydkiej linii wewnątrz ust (wiecie dobrze co mam na myśli!). Jest najbardziej komfortową pomadką z całej mojej kolekcji, jej wykończenie jest niemalże nawilżające. Porównałabym ją do linii Color Whispers z Maybelline czy Hydra Renew z Rimmel, jednak o jeszcze lepszej pigmentacji i trwałości. 

Po nałożeniu jej na konturówkę sprawuje się jeszcze lepiej, ale na dzisiejszych zdjęciach mam ją zaaplikowaną solo. Lubię też pomadki które są ścięte w taki sposób, ponieważ mamy pewność, że kiedy nadejdą letnie upały to nie roztopi się w torebce i nie straci swojego kształtu

Podsumowując, jest to moja ulubiona pomadka z całej kolekcji i bardzo gorąco polecam Wam tą linię. Planowałam stworzyć swoją własną armię pomadek Mac, ale odkąd odkryłam linię Revolution to zastanawiam się czy nie kolekcjonować tylko nowych kolorów z tej serii, bo nic nie wygląda tak dobrze na moich wiecznie przesuszonych ustach jak ta pomadka. Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć, że mam przesuszone usta, a "Naked" zupełnie tego nie podkreśliła, a wręcz przeciwnie, zamaskowała. Wiem też, że Urban Decay wprowadziło matową linię pomadek Revolution, jestem nimi teraz bardzo zainteresowana. Słyszałyście może coś o tej matowej linii?





I to tyle na dziś. 
Zachęciłam Was do wypróbowania tej linii? ;)
Macie jakiś ulubieńców z firmy Urban Decay? Bo mnie do tej pory jeszcze nigdy nic nie zawiodło.

piątek, 29 stycznia 2016

Ulubieńcy kosmetyczni | Styczeń 2016

Hej! Sesja dobiega już końca, co niezmiernie mnie cieszy, bo wreszcie będę miała więcej czasu na blogowanie. Ostatnio codziennie możecie mnie znaleźć na Instagramie, ale z blogiem w czasie egzaminów bywało różnie. Jednak sesja nie powstrzymała mnie przed znajdywaniem nowych ulubieńców, którymi dziś chciałabym się z Wami podzielić.


Na wspomnianym już Instagramie, dzieliłam się z Wami moją nową miłością do konturówek. Nie mam pojęcia dlaczego tak długo zajęło mi ich wypróbowanie, kiedy już od roku dziewczyny trąbiły na wszystkich frontach jak wspaniałe są te tanie konturówki z Essence. Moje dwie ulubione są w odcieniach "06 Satin Mauve" oraz "11 in the nude". Jeśli nadal będę je używać tak regularnie to myślę, że za miesiąc może mi już nic z nich nie zostać! Zostając w temacie ust, już od kilku miesięcy z zamiłowaniem używam Nuxe "reve de miel", czyli woskowy balsam do ust o bardzo specyficznej formule. Okazało się, że moim ustom ta formuła służy najbardziej. Wypróbowałam już dziesiątki nawilżających pomadek czy balsamów do ust i nigdy wcześniej nic nie sprawdziło mi się aż tak dobrze. Zdecydowanie będzie to mój must-have na długie lata. Krem pod oczy "It's Potent!" z firmy Benefit również okazał się dla mnie kosmetykiem wszech czasów, długo by pisać o jego zaletach, dlatego chyba zostawię moje wrażenia na osobny post. Puder "Healthy balance" z Bourjois również okazał się dla mnie strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza w tych zimowych miesiącach, kiedy skóra jest przesuszona i nie służą jej zbyt matujące produkty. Ten puder jest niemalże kremowy w swoim wykończeniu, przez co absolutnie nie podkreśla suchych skórek. Pomadką z Urban Decay w odcieniu "Naked" chwaliłam się już nie raz, ale nadal nie zdążyłam podzielić się swatchami na ustach czy dokładną recenzją. Obiecuję, że w przyszłym tygodniu to nadrobię i będziecie mogły przyjrzeć się jej z bliska! No i ostatni produkt, słynny już w blogosferze "Long 4Lashes". Potwierdzam, że potrafi zdziałać cuda. Moje beznadziejne rzęsy reagują na niego momentalnie i wystarczy, że użyję go kilka razy w tygodniu a już widzę dużą poprawę w ich kondycji i długości. Niestety podrażnia moje oczy, przez co nie mogę używać go codziennie. Jednak poleciłam tą odżywkę mojej koleżance, jej rzęsy są teraz nieziemskie i twierdzi, że może używać go codziennie bez problemu.

I to tyle moje drogie. Jestem trochę gapą, bo robiąc zdjęcia nie pomyślałam nawet, żeby otworzyć puder czy pomadkę, żebyście mogły zobaczyć ich kolor, czy zużycie na dowód tego jak bardzo je uwielbiam. Wyszłam zupełnie z wprawy w blogowaniu, musicie mi wybaczyć! Ostatni egzamin mam w przyszły poniedziałek i potem obiecuję wziąć się poważnie do roboty! :D




A jakich nowych ulubieńców Wy odkryłyście w tym miesiącu? 

wtorek, 19 stycznia 2016

Nowości stycznia: kosmetycznie i nie tylko.

Hej! I znowu zaginęłam na kilka dni. Taki już mój urok, ostatni rok studiów, praca sama się nie napisze a na dodatek sesja rozpoczęła się już na całego. Ale mimo wszystko znalazłam w tym tygodniu chwilkę, żeby podzielić się z Wami moimi łupami z ostatniego miesiąca. Jest ich całkiem sporo, ale miałam trochę pieniążków od mikołaja i byłam gotowa na styczniowe szaleństwa wyprzedażowe ;)

Częścią nowości podzieliłam się już z Wami wcześniej na Instagramie, więc jeśli chcecie być bardziej na bieżąco to zapraszam właśnie tam. Ostatnio zaglądam tam i dodaję zdjęcia bardzo często!

Na pierwszy ogień idzie Hebe. Tam kupiłam kilka podstawowych kosmetyków, jak np. żel pod prysznic o moim ulubionym zapachu kwiatu pomarańczy, czy wychwalaną przez wszystkich maskę Al Latte. Nadal jej nie przetestowałam, ale jestem bardzo pozytywnie nastawiona. Chciałam też przetestować żel do higieny intymnej z Tołpy, ponieważ od zawsze używałam Lactacyd i w sumie nie jestem już tak przekonana o jego wspaniałości. W moje ręce wpadł też Essie "Fiji" oraz top coat, z którego już wiem, że nie jestem zadowolona. Pani przy kasie zaproponowała też maskarę z ArtDeco, ponieważ przy tak dużych zakupach mogłam kupić ją za 15zł zamiast ponad 50zł, więc naturalnie się skusiłam ;)


Mój problem ze skórą głowy i wypadającymi włosami trwa w najlepsze, a więc wybrałam się do apteki w poszukiwaniu ratunku. Mam nadzieję, że wychwalany przez wszystkich szampon Bioxsine oraz tabletki Biotebal coś zaradzą. Za miesiąc czy dwa z pewnością dam Wam znać czy zauważyłam efekty suplementacji. A, i w Almie kupiłam też Olej Kokosowy Virgin, który najlepiej działa na moje włosy i jako jedyny potrafi ukoić pieczenie przesuszonej skóry głowy.


Na promocji w Sephora skusiłam się tylko na te dwa maleństwa, pomadkę Urban Decay w odcieniu "Naked" oraz miniaturę maskary Roller Lash z Benefit. Już nie mogę się doczekać kiedy ją przetestuję!


W Rossmanie kupiłam kilka podstawowych produktów, jak sprawdzone patyczki z Isany, czy najlepsze chusteczki do higieny intymnej z Facelle. Kupiłam też wychwalany wysuszacz do lakieru z firmy Cztery Pory Roku, może on sprawdzi się lepiej niż ten top z Essie.


Jednym z moich noworocznych postanowień było czytać więcej książek, oraz wrócić do nauki języka niemieckiego. No i w tej kwestii pierwsze kroki zostały już poczynione ;)


Na sam koniec, mój największy smaczek, czyli okulary Ray Ban. Marzyłam o nich od dawna a na wyprzedażach w sklepie Twoje Soczewki udało mi się je kupić z 30% zniżką. Jestem przeszczęśliwa i czekam aż za oknem pojawi się słońce, bo ostatnio jest strasznie szaro - buro, co chyba widać na zdjęciach.


I to tyle. 
Jest tego całkiem sporo, ale tak to już bywa w okresie wyprzedażowym, chyba nawet najwytrwalsi się ugną i trochę zaszaleją. 
A Wy obkupiłyście się np. w Sephorze czy w Douglasie? Bardzo lubię przeglądać wasze łupy z tych wielkich przecen w tych dwóch sklepach :)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Moja kolekcja: lakiery do paznokci.

Hej! Dzisiaj chcę się z Wami podzielić moją skromną kolekcją lakierów do paznokci. Jestem z niej bardzo zadowolona, bo jeszcze rok temu była dużo większa i po mału wymykała mi się spod kontroli. Bardzo mnie to przytłaczało i nie pasowało mojemu minimalistycznemu podejściu do życia. Teraz jest już dużo mniejsza i mam w niej samych ulubieńców. Może wpadnie Wam w oko jakiś kolor, zapraszam do przeglądania!


Lakiery mieszkają sobie w starym pudełku po Glossybox i naliczyłam tylko 17 sztuk. Mam też bazy i inne gadżety, ale ich dziś nie uwzględniłam. 


Wibo Summer Extreme Nails "nr 2"
Wibo Chic Matte "nr 3"
Wibo Chic Matte "nr 5"


Essie "Sand Tropez"
Essie "Bahama Mama" 


Inglot "718"
Inglot "969"


Rimmel 60 seconds "Caramel Cupcake"
Rimmel 60 seconds "Ready, Aim, Paint!"
Rimmel 60 seconds, Rita Ora "Pillow Talk"
Rimmel 60 seconds "Rose Libertine"


Douglas Absolute nails "lara 11"
Miss Sporty Clubbing Colours
H&M Gold/White Glitter
My Secret "148 Mint"
L'Oreal Color Riche "853 Menthe Glace"
Revlon "211 Charming"

I to tyle, moi zdecydowani ulubieńcy to Essie i L'Oreal, chociaż ostał mi się już tylko jeden. Kiedyś miałam całą gromadkę L'Oreal, ale ich jedyną wadą jest niestety słaba wydajność.

Przepraszam też za to, że zdjęcia są trochę niewyraźne ale mój aparat nie radzi sobie zbyt dobrze w tych zimowych ciemnościach. Chyba muszę poważnie pomyśleć nad zakupem lampy. Co o tym myślicie? Możecie polecić jakąś dobrą na początek? Z góry dziękuję.
Całuję, Iga