sobota, 27 lutego 2016

Instamix #1 - Luty w zdjęciach.

Muszę się Wam przyznać, że chyba zdradziłam bloga dla Instagrama. Jestem totalnie uzależniona od tej aplikacji i niemal codziennie dodaję tam posty. Dzisiaj przygotowałam krótką relację w zdjęciach z lutego. Jeśli chcecie mnie tam obserwować, to zapraszam - themakeupdrawers

 ulubiona pomadka miesiąca - tłusty czwartek
nastrój na winko - olej kokosowy kosmetykiem idealnym

poranna kawusia - luty
dziewczyna z pociągu - dzień kota 

zakupy w Super-Pharm - śniadanie na wypasie u mamusi
poranne bieganie - moja baza 

pracujemy nad formą - marzę o podróżach
jesienne pomadki, out! - spakowana na podróż

A Wy lubicie Insta? 
Ja uwielbiam go przede wszystkim za to jak szybko mogę nawiązywać tam z Wami kontakt i dowiadywać się nowych rzeczy. 

czwartek, 18 lutego 2016

Luty | Aktualizacja włosów + dużo zdjęć.

Hej kochane! Czy u Was pogoda też jest tak nieznośna? We Wrocławiu od początku tygodnia panuje taka szaruga, że nie mam na nic sił i ochoty. Nie chcę marudzić, ale przy takich warunkach atmosferycznych nawet największy optymista by nie wytrzymał! Dziś mam dla Was krótką aktualizacją włosową, a w przyszłym tygodniu spodziewajcie się posta z dokładnym opisem ich pielęgnacji i produktów jakich używam.

Od ostatniej aktualizacji miały miejsce dwie bardzo poważne zmiany. Przede wszystkim podcięłam końce o dobre 7-10cm. Pomimo wielu komplementów na temat moich długich włosów na Instagramie, uważałam, że jednak przyda im się cięcie. Na tych zdjęciach minęły już dobre dwa tygodnie od wizyty u fryzjera, więc nie wyglądają aż tak świeżo jak pierwszego dnia. Niestety trafiłam na bardzo złą fryzjerkę. Gdyby był to fryzjer w większym mieście to z pewnością bym Was przestrzegła, jednak był to salon w bardzo małym rodzinnym mieście i myślę, że szanse, że któraś z Was się tam zakręci jest raczej nikła ;) Moje końce są całe poszarpane i nie są obcięte na prosto, tak jak chciałam. W niektórych miejscach włosy w ogóle nie były obcięte na równo i miałam kilkucentymetrowe odstające na długości pasma które sama musiałam podciąć. Pierwszy raz miałam do czynienia z czymś takim. Już od kilku lat nie "płaczę" przy wizytach u fryzjera i nie jestem zbyt wymagającą klientką, jednak to doświadczenie bardzo mnie rozczarowało. 
Kolejną sprawą są moje problemy z wypadaniem włosów i suchą skórą głowy. Do tej pory nie udało mi się problemu wyleczyć, jednak zauważyłam minimalne zmniejszenie ilości wypadających włosów. W międzyczasie zrobiłam też badania krwi i okazało się, że niestety ale najprawdopodobniej mam problemy z tarczycą co może być główną przyczyną wypadania. W przyszłym tygodniu planuję powtórzyć badania. Także przestrzegam Was dziewczyny, jeśli borykacie się z takimi problemami zbyt długo i żadna pielęgnacja nie pomaga, to przebadajcie się! ;)
I to tyle, post wyszedł wyjątkowo marudny, dlatego już więcej nie będę pisać i zostawię Was z całą masą zdjęć ;)











środa, 10 lutego 2016

Pierwsze wrażenie: Maskara Roller Lash z Benefit.

Hej! Dziś chcę Wam opowiedzieć kilka słów o maskarze Roller Lash z firmy Benefit. Kusiła mnie już od dawna, ale jej regularna cena jednak trochę odstrasza. Ostatecznie uległam rozmiarowi mini, w o wiele bardziej przystępnej cenie. Biorąc pod uwagę, że nie jest to produkt pełnowymiarowy, myślę, że nie byłoby właściwe pisanie pełnej recenzji. A więc będzie to post raczej o moich pierwszych wrażeniach po 2/3 tygodniach stosowania. Zapraszam do czytania!

Podstawowe informacje:
Dostępność: Perfumerie Sephora
Cena: 55zł / 129zł
Gramatura: 4g / 8,5 g
Rodzaj szczoteczki: Silikonowa 



Moja opinia:
Do zakupu tego tuszu zachęciły mnie bardzo pochlebne recenzje w blogosferze/vlogosferze, porównywanie go do mojego hitu Lash Sensational, oraz oczywiście przesłodkie opakowanie. Byłam przekonana, że wersja mini nie będzie miała tego uroczego gumowego zdobienia na rączce, ale ku mojemu miłemu zaskoczeniu, myliłam się. Szczoteczka jest mała i silikonowa (tylko takie toleruję, ogromne szczoty lub z naturalnych włosków odpadają), bardzo łatwo się nią operuje i faktycznie przypomina swój odpowiednik z Maybelline, aczkolwiek nie jest aż tak mocno wygięta. Jeśli chodzi o formułę, to jest ona dość mokra i żelowa, w ciągu trzech tygodni użytkowania nie zdążyła jeszcze przeschnąć. Dla jednych jest to plus, bo świadczy o dobrej wydajności, dla drugich (np. dla takich niezdar jak ja) jest to minus, ponieważ łatwiej można się nią ubrudzić. 
Efekt jaki daje jest szybki do uzyskania i bardzo naturalny. Dwie warstwy w zupełności wystarczą, a nawet przestrzegałabym Was przed trzecią, ponieważ łatwo wtedy o efekt pajęczych nóżek. Na dolnych rzęsach też należy stosować ją z umiarem z tego samego powodu. Raczej wydłuża aniżeli pogrubia rzęsy, jest bardzo trwała, absolutnie nie odbija się na powiece kiedy zaschnie po aplikacji. Kiedy już przychodzi na nią pora, to możemy zmyć tusz w mgnieniu oka, nie ma potrzeby używania olejów czy płynów dwufazowych. 
Podsumowując, jest to świetna maskara na co dzień. Ja jednak wolę efekt pogrubienia, którego tutaj zdecydowanie nie ma. Nie mam większych zastrzeżeń, zużyję ją i będę dobrze wspominać, jednak nie powaliła mnie na kolana i z pewnością nie sięgnę po wersję pełnowymiarową. Ale jeśli lubicie maskary wydłużające to spokojnie mogę ją Wam polecić.
A teraz same oceńcie jak prezentuje się na moich rzęsach.
(zdjęcia pierwszej i drugiej warstwy)









Używałyście tego tuszu?
Możecie polecić mi jakieś dobre maskary pogrubiające?
Całuję,
Iga.


sobota, 6 lutego 2016

Projekt denko | Styczeń 2016

Dziś zapraszam Was na pierwsze denko tego roku, troszkę się tego uzbierało, a więc lecimy!

Zasady;
Produkt bardzo mi się spodobał, z pewnością kupię go kiedyś ponownie.
Średniak, być może kiedyś do niego wrócę.
Rozczarowanie, z pewnością nigdy ponownie go nie kupię.

Maybelline "Lash Sensational" - hit 2015 roku, zakochałam się w tej maskarze tak samo jak cała reszta blogosfery. W zeszłym roku zużyłam aż dwie i z pewnością jeszcze do niej wrócę.

Sally Hansen "Insta-dri" - mój ulubiony wysuszacz lakieru, nie wiem dlaczego zachciało mi się testować nowości i teraz męczę się z dwoma produktami, które nie sięgają Sally do pięt!

L'Biotica Biovax "Gold" - nie polubiłyśmy się, przesuszała moje włosy, miała bardzo mocny duszący zapach a jedyna rzecz, która mi się w niej podobała to błyszczące drobinki złota.

Bourjois "Healthy Mix" - mój ulubiony podkład ever! Zawsze do niego wracam.

Joanna "Oleje świata" - miałam ten olejek dobre półtora roku. Używałam do masażu i do zmiękczania wody podczas kąpieli. Pięknie pachniał i sprawdzał się w tych dwóch rolach.

Receptury Babuszki Agafii "Maska drożdżowa" - uuuuwielbiam! Za zapach, za działanie, za wydajnosć.

Lactacyd "Emulsja do higieny intymnej" - od zawsze używałam Lactacydu, ale ostatnio postanowiłam poszukać czegoś innego z nadzieją, że pomoże na moje powracające infekcje. Jeśli coś polecacie, to dajcie znać. Aktualnie mam Tołpę, ale nie jestem do niej przekonana.

Palmolive "Mineral Massage" - żel pod prysznic z bardzo ostrymi drobinkami peelingującymi, nie polubiliśmy się.

Olej kokosowy nierafinowany - uwielbiam nierafinowane oleje kokosowe każdej firmy, do skóry głowy, do nawilżania no i do smażenia oczywiście.

Dove "Oxygen moisture" - początkowo sprawił, że moje włosy wyglądały zjawiskowo, faktycznie miały objętość itd. Niestety na dłuższą metę przesuszył mi skalp i spowodował straszliwy łupież. Długo się męczyłam zanim go wyleczyłam i będę go omijać szerokim łukiem.

Facelle "Chusteczki do higieny intymnej" - najtańsze i najlepsze chusteczki do higieny intymnej, bardzo dobrze nasączone i ogólnodostępne.

A Wam udało się zużyć sporo kosmetyków w zeszłym miesiącu?
Całuję,
Iga.

środa, 3 lutego 2016

Pomadka Urban Decay w odcieniu "Naked".

Hej! Dzisiaj mam dla Was post, który mam uczucie był odrobinę przez Was wyczekiwany. Odkąd pierwszy raz pochwaliłam się pomadką Urban Decay, dostawałam o nią wiele pytań i dlatego postanowiłam czym prędzej przyjść do Was z jej recenzją, i co ważniejsze, zdjęciami!


Pierwszy raz zobaczyłam ją na ustach mojej ulubionej blogerki/vlogerki Anny Saccone, która jest dla mnie największą inspiracją jeśli chodzi o pomadki nude. Kolory które jej pasują, zazwyczaj sprawdzają się też u mnie, dlatego w ciemno zamówiłam pomadkę w odcieniu "Naked" ze strony internetowej Sephory, bez oglądania jej na żywo. Były to jedne z ostatnich dni promocji -30% a mimo wszystko nadal udało mi się ją zdobyć. 

Należy ona do linii pomadek "Revolution", która w Polsce ma bardzo szeroki wybór aż dwudziestu kolorów. Jej cena regularna to 89zł za 2,8g, co jest gramaturą typową dla szminek. 




Samo opakowanie jest bardzo eleganckie, ale również ma w sobie coś rock'n'rollowego. Nie jest do końca banalną elegancją, jeśli wiecie co mam na myśli. Jest też dociążone, co bardzo mnie cieszy, bo nic mnie tak nie drażni jak tandetne, plastikowe opakowania w luksusowych kosmetykach.

Jej kolor jest bardzo wyjątkowy, na vlogerce, która mnie zainspirowała wyglądał na dużo bardziej brązowy, na swatchu na ręce wygląda jak typowa brzoskwinia, a na moich ustach jest to przybrudzony, zimny róż. Pomimo tego, że jest to po prostu kolor nude, to uważam, że jest wyjątkowy i nie spotkałam się wcześniej z takim odcieniem. Nieskromnie też dodam, że wyglądam w nim bardzo korzystnie i czuję, że odnalazłam mój idealny odcień nude.

Jeśli chodzi o wykończenie, to jest bardzo kremowe i nawilżające. Jednak niech Was to nie zwiedzie, bo jest ona bardzo trwała. Na ustach wytrzyma spokojnie 4-5 godzin, a kiedy już zacznie się ścierać to stanie się to w sposób bardzo subtelny, nie ma mowy o nieatrakcyjnym konturze z pomadki dookoła ust.  Nie wylewa się też poza kontur ani nie tworzy tej brzydkiej linii wewnątrz ust (wiecie dobrze co mam na myśli!). Jest najbardziej komfortową pomadką z całej mojej kolekcji, jej wykończenie jest niemalże nawilżające. Porównałabym ją do linii Color Whispers z Maybelline czy Hydra Renew z Rimmel, jednak o jeszcze lepszej pigmentacji i trwałości. 

Po nałożeniu jej na konturówkę sprawuje się jeszcze lepiej, ale na dzisiejszych zdjęciach mam ją zaaplikowaną solo. Lubię też pomadki które są ścięte w taki sposób, ponieważ mamy pewność, że kiedy nadejdą letnie upały to nie roztopi się w torebce i nie straci swojego kształtu

Podsumowując, jest to moja ulubiona pomadka z całej kolekcji i bardzo gorąco polecam Wam tą linię. Planowałam stworzyć swoją własną armię pomadek Mac, ale odkąd odkryłam linię Revolution to zastanawiam się czy nie kolekcjonować tylko nowych kolorów z tej serii, bo nic nie wygląda tak dobrze na moich wiecznie przesuszonych ustach jak ta pomadka. Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć, że mam przesuszone usta, a "Naked" zupełnie tego nie podkreśliła, a wręcz przeciwnie, zamaskowała. Wiem też, że Urban Decay wprowadziło matową linię pomadek Revolution, jestem nimi teraz bardzo zainteresowana. Słyszałyście może coś o tej matowej linii?





I to tyle na dziś. 
Zachęciłam Was do wypróbowania tej linii? ;)
Macie jakiś ulubieńców z firmy Urban Decay? Bo mnie do tej pory jeszcze nigdy nic nie zawiodło.